sobota, 24 października 2015

Warszawianki w taksówce - 6 historii i 6 kobiet

1 komentarz
Przez kilka dni na tablicy strony na Facebooku, umieszczałam bardzo ciekawe opowieści - interesujące historie opowiedziane przez 6 różnych kobiet. Serię zatytułowałam: WARSZAWIANKI W TAKSÓWCE. To nie są opowieści mojego autorstwa, ale pewnego utalentowanego studenta. Naprawdę polecam!
PANI Z KORPORACJI, CHYBA NA ASAPIE
- Niech będzie, ale to musimy mieć w poniedziałek max na EOBD. Dziewczyny zrobiły już tego calla, a teraz robią briefki, ale pamiętaj, że ja muszę mieć to ASAP na status. Sforłarduj mi potem wycinki. Ja dam ci znać, co myślę, ale to będzie tylko FYI, bo nie chcę, żeby to trafiło do tego nowego juniora. IMHO powinni wyjebać go już dawno. Mówię ci, jestem ostatnio non stop na takim stendbaju, że cycami po ziemi szuram. No ale wiesz, kredyt sam się nie spłaci. Pamiętaj odebrać zaproszenia z drukarni. Fakturę od razu mailem i pocztą do klienta, a kopię do dowodówek. Tylko najpierw pokaż mi, bo musi nam się zgadzać z budżetem. Najwyżej podciągniemy jakieś inne działania pod to. Do raportu to ci mówiłam, że jeśli chodzi o wyniki w regionach, to można wpisać, co się chce, oni tego i tak nie sprawdzą. Jakby oni wiedzieli, że to wszystko lipa, toby się nieźle wkurwili. Pamiętaj też o tych slajdach do prezentacji, tam możesz w statystykach ściemnić, co chcesz, tylko żebyś umiała to obronić. Zaproszenia do KOL's-ów musimy mieć na wczoraj, więc przypilnuj specyfikacji, żeby znowu nie było fakapu. Na bieżąco też monitoruj fejsa i insta. Tam pamiętaj o konkursach, tylko przed publikacją wszystko do akceptacji do mnie i Kingi na CC. No, to z najważniejszych rzeczy to tyle. Pamiętaj, że choćbyśmy mieli się zesrać, to muszą nam się zgadzać kipijaje. Jak będziesz miała pytania, to pisz o każdej porze, ostatnio i tak siedzę nad łorkiem w domu całe noce.
Nagle dziewczyna pokazuje kogoś za oknem: - Ty, pa, jakie ona ma grube nogi. Ja pierdolę, jak tak się w ogóle można ubrać. Żen. A panu nie nudzi się tak jeździć taksówką? Jakby pan w korporacji pracował, to mógłby pan sobie taką toyotą jeździć - i pokazuje wielki samochód za oknem.
- Proszę pani, ja bardzo lubię swoją pracę, dostarcza wielu ciekawych wrażeń... Taką toyotą jeździć? Wie pani, to zależy, za jaką cenę. Są ludzie, dla których niezwykle ważna jest taka toyota, i są też tacy, dla których ważne jest w życiu trochę co innego. W agencji już pracowałem, ale męczyłem się i po pięciu latach miałem dość. Sam odszedłem i teraz jestem bardzo szczęśliwy.
- No wie pan co, przecież każdy chciałby pracować w korporacji!
PANI Z ZAMOŚCIA
Z przychodni wychodzi moja pasażerka.
- Dokąd jedziemy, miła pani? - pytam drobną, uśmiechniętą kobietę.
- Wie pan, ja... nie wiem. Nie pamiętam. Nie pamiętam, gdzie mieszkam - mówi przepraszającym tonem i radosnymi oczami. Swoim urokiem przypomina Danutę Szaflarską w "Pora umierać".
- Aha. Rozumiem. Jakoś sobie poradzimy z tą sytuacją. Może...
- Wie pan, to jest gdzieś tu, gdzieś tutaj - kobieta pokazuje ręką w stronę Woli.
Ruszam powoli w tym kierunku, opuszczając Muranów. Po mniej więcej pięciu minutach błądzenia po Woli i szukania jakichkolwiek skojarzeń pasażerka mówi:
- Kościół taki główny, duży kościół...
- Mamy wiele dużych kościołów, ale tu na Woli...
- Sarmacka! Tak, już wiem, ulica Sarmacka!
- To Wilanów.
- Właśnie! Tak, Wilanów, Sarmacka... Już pamiętam. Córka by mnie zabiła, muszę sobie zapisać. Widzi pan. Trzy lata już tu mieszkam i zapomniałam - chichocze pod nosem wyraźnie rozbawiona swoją przygodą. - I tam przecież taka świątynia jest, to mówiłam że duży kościół.
- Tak, tamten to bardzo duży. Wczoraj miałem pasażera, który chcąc jechać tam do pani, czyli do Miasteczka Wilanów, poprosił, żebym zawiózł go "na plebanię tego rzymskokatolickiego reaktora".
- Wie pan, ja to za Zamościem tęsknię - nagle zmienia temat. - Całe życie tam spędziłam. W Zamościu to fajnie mi było. Koleżanki miałam. Mieszkanko swoje ukochane, blisko do rynku. A tutaj? Dziwnie tak jakoś w tej Warszawie. Ładnie, ale inaczej.
- To co się stało, że się pani przeprowadziła?
- Córka kazała podpisać, to podpisałam. Teraz jakbym wiedziała, tobym nie podpisała. Ale wie pan, jedyne dziecko moje, chciałam coś jej dać. A ona tu mieszkanie na kredyt sobie wzięła i kupiła. No i wykończyć już za co nie miała. Szkoda mi tego Zamościa. Tam to fajnie miałam. No ale poszło, nie ma. Sprzedała całe moje życie za sto tysięcy złotych.
Kobieta uroczo przeciąga ostatnie sylaby i wpatruje się w dal poprzez szybę samochodu. Ma taką pogodną twarz, jakby patrzyła właśnie na rynek z okna swojego mieszkania, w którym spędziła przeszło 80 lat.
- Wszystko tam miałam. Firanki i pralkę. Wszystko sprzedane. Tylko telewizor dla mnie zabrała. A tam to i w zakładzie mięsnym pracowałam, parówki sobie jadłam. I nawet prawie bym trzeci raz za mąż wyszła!
- O proszę. To może i tutaj pani jakiegoś godnego kandydata znajdzie?
- Był jeden. Taki, fajny nawet. Ale... nie z Zamościa!
- I co pani robi całymi dniami w Warszawie, skoro nie ma tu pani znajomych?
- Telewizję oglądam. Na tym telewizorze, co mi został z Zamościa jeden jedyny. Ale "Klan" tylko i "Jaka to melodia?". Do kościoła sobie chodzę. Ale w Zamościu fajniejszy kościół był. Córka 40 lat ma przeszło, za mąż wychodzić nie chce, dzieci nie chce, tylko praca. Ja to się lubię położyć spać przed dziewiątą, a ona wraca czasem i po dziesiątej. Tam byłam taka żywsza bardziej, w tym Zamościu. Żyłam bardziej. A to Miasteczko Wilanów to jakieś nieprawdziwe takie jest. Wstanę czasami, zrobię jej dobre jedzenie, przygotuję rybkę dobrą albo buraczki. A za tydzień, wie pan, przyjadą koleżanki do mnie! Córka robi 85. urodziny moje! To te, co żyją jeszcze, to przyjadą. Pierwszy raz je zobaczę od trzech lat. Urodziny mi robi w restauracji, 80 złotych za talerzyk.
Starsza pani szuka czegoś w torebce i wreszcie wyciąga małe zawiniątko.
- Kanapkę sobie kupiłam, to sobie zjem. Ale szkoda mi Zamościa. Co sobie myślę, to myślę, ale o Zamościu myślę i już! Sąsiadki fajne miałam. Ale to już przepadło. Nie będę gadać. Tej renty to dużo mam, 920 złotych. Tam starczało, a tutaj nie starcza. Wie pan, jakie to dziwne, że jak do kościoła tu sobie pójdę, to nikogusieńko nie znam?
Podjeżdżamy pod adres w nowej, ekskluzywnej warszawskiej dzielnicy.
- W tej Warszawie niby wszystko dobre, ale takie dziwne - spogląda przez okno. - A wie pan co? - nachyla się do mnie, ścisza głos, jakby zamierzała wyjawić mi tajemnicę skrywaną specjalnie na koniec naszej podróży. - W Zamościu to mnie fajnie było i już. Ale już przepadło.
PANI MAGICZNA

Klient okazuje się niewidomym. Znajduje klamkę, składa teleskopową laskę i zajmuje miejsce na tylnym siedzeniu.
- Rozbrat.
Wyjeżdżam z parkingu Biblioteki Narodowej, chcę sobie skrócić drogę i zamierzam jechać prosto.
- Tu jest zakaz - niewidomy słusznie zwraca mi uwagę i sugeruje, jak powinienem pojechać prawidłowo.
Mijamy powoli kolejne przecznice wieczornego Śródmieścia.
- Widzi pan te budynki po lewej? - pyta. - Kiedyś były jaśniejsze. A trawa jaka zielona już zapewne. Tu, przy tej piaskowej kamienicy, zaraz skręcamy w prawo. Tak, tam, gdzie czerwona dachówka. Zawsze lubiłem ten półmrok na Hożej. Drzewa zacieniają ją latem przed upałem w dzień, aby wieczorem stworzyć tajemniczy klimat.
Na Rozbrat dosiada się do nas jego żona i jedziemy dalej. Przegląda mój zeszyt wpisów.
- Widzę, że pasażerowie panu się tu nawet zwierzają... A wie pan, że ja dziś przeżyłam magiczne chwile? Włożono we mnie życie. Dosłownie. Od trzech lat staramy się o dziecko. Dziś została podjęta druga próba. To się tak ładnie nazywa "transfer". Dziś miałam termin. Jest we mnie. Za 11 dni będziemy wiedzieli, czy się udało. Lekarze tym razem dają szanse od 8 do 12 procent. Ale to więcej niż zero, prawda?
PANI HGW
- No i dlaczego, dlaczego tak ciemno, pan mi powie. Kiedyś lepiej ulice były oświetlone, a teraz HGW u koryta i proszę bardzo, nawet na żarówkach do latarni się oszczędza! Co to za władza, ja się pytam, kto to na świecie słyszał, żeby po południu na ulicy tak ciemno już było, w żadnej stolicy europejskiej, w żadnym mieście na Zachodzie takich rzeczy się nie uświadczy, powiem panu jedno, człowiek na nich głosuje, wybiera, ufa, a oni jedno - darmozjady i złodzieje, każdy jeden! No.
- Proszę pani, przyciemniane szyby z tyłu mam.
PANI, KTÓRA ODETCHNĘŁA
- Dziękuję panu. Nikt się nie chciał zatrzymać. Ale nie będzie pan chciał pieniędzy?
- Nie, skąd. Autostop rządzi się swoimi zasadami! Wie pani, mam tak dobry humor, że ostatnie, czego mi brakowało do szczęścia, to właśnie autostopowiczka na polnej drodze. Widziałem panią i zawróciłem. To dokąd jedziemy? Bo ja do Warszawy. Wracam z kursu do Łodzi.
- Ja też wracam. Na Pragę, ale gdziekolwiek w mieście pan mnie wyrzuci, to będzie wspaniale. Niech pan zobaczy - pokazuje dwie nieduże reklamówki z warzywami. - Tyle tylko mogą mi pomóc, ale to zawsze coś. Taka jedna rodzina ze wsi. Raz na miesiąc jadę do nich po trochę warzyw. Dają mi ziemniaki, marchewkę, buraki. Ale z tym autostopem to różnie jest. Czasem śpię na przystanku kilka godzin w nocy, jak już nie mam siły łapać. Czwórka dzieciaków czeka w domu. Zawsze jak przychodzę, to tylko: "Jeść, jeść. Mamo, głodni jesteśmy". Na naszą piątkę mam 683 zł miesięcznie.
Stajemy na stacji benzynowej.
- Mam do pana prośbę. Czy mógłby mi pan kupić coca-colę? Ona ma tyle cukru, że zabija głód czasem na kilka godzin. Piękny ma pan ten samochód. Pan to żyje jak król. Ja jeżdżę sto kilometrów autostopem po dwie siatki warzyw. Dzieciaki czekają, co mają robić. Natka się nimi już zaopiekuje. Najstarsza, dziewięć lat ma. A wie pan, że ostatnio był jeden z najpiękniejszych dni mojego życia. I ich chyba też.
- A co wspaniałego się stało?
- Nasz stary zapił się na śmierć. Chłopaki wiedzieli, co robią, jak mu zmieszali spirytus z denaturatem. Wypaliła mu się tchawica. Wie pan, jak ja odetchnęłam z ulgą, jak usłyszałam, że on zdechł? Lał mnie zawsze tak, że ledwo przeżyłam - pokazuje ślady po nacięciach nożem na głowie i szyi, blizny na rękach po przypalaniu papierosami oraz miejsca po pięciu wybitych zębach. Jak byłam w ciąży z Andrzejkiem, to tak mnie lał, że w końcu musieli mnie karetką na sygnale do Międzylesia wieźć. Mały ma już trzy miesiące. Dobrze, że nie będzie ojca pamiętał. Jak pan myśli, to chyba dobrze?
PANI, KTÓRA NIENAWIDZI
- Bo ogólnie, proszę pana, to ja uważam, że ja nienawidzę - rozpoczęła swój monolog zaraz po zajęciu miejsca na tylnym siedzeniu.- Tego osiedla, miasta i życia ogólnie - cedzi słowa z pasją. - No i oczywiście tej pracy. A Stegien to nie cierpię jak psów! - mijamy powoli kolejne przecznice Dolnego Mokotowa. - Bloczyska nudne jak msza święta i do tego wszystko źle! Wie pan, że na korytarzu mam o cztery żeberka więcej niż w sypialni? Na kaloryferze. Banda debili. Nigdzie na świecie tak się nie buduje. Do więzień ich powsadzać i tyle. A te bloki, wszystko identyczne, można się pogubić.- Ale słyszałem, że tam ostatnio wybudowano taki fajny park multimedialny z fontannami - przerywam nieśmiało jej monolog.
- A na co to komu, proszę pana. Głupoty jakieś, na pewno za łapówkę. Lepsze koperty idą za takie historie, ja to panu mówię. Nerwy się psują tylko człowiekowi, jak się na to wszystko wokół patrzy. A to my już tutaj? Ale pan sprawnie jedzie. Luźno dziś jakoś. Kiedyś to były korki, panie kochany, a nie to, co teraz. Jak na wsi - nawet korków nie ma! Wie pan dlaczego: bo pracy nie ma. Roboty nie ma, to i ludzie nie jeżdżą, więc korków nie ma - na chwilę milknie. Szuka czegoś we wspomnieniach. - Za Śródmieściem tęsknię. Kiedyś mieszkałam przy Kruczej, to było blisko wszystko - i zjeść, i zabawić się. Teraz zabudowali tam, całe centrum coraz bardziej nieprzewiewne, zasmrodzone.
- A długo pani mieszka na tych Stegnach? Czemu się pani nie przeprowadzi?
- Trzydzieści lat będzie zaraz. A wie pan, jakoś tak... - okrągła twarz pasażerki zastyga nieruchomo w namyśle. Jej wzrok jakby szukał gdzieś daleko za oknem odpowiedzi na pytanie, dlaczego wciąż tam mieszka. Budzi się do zmiany tematu, kiedy zdaje sobie sprawę, że tak właściwie to sama dobrze nie wie dlaczego. - A już najbardziej to nie cierpię tej pracy!
Przekłada jakieś pakunki w zakupowej torbie na dwóch kółkach. Oddycha ciężko, każde słowo zdaje się sprawiać jej wysiłek. Wierci się nieustannie, a cała ta aktywność powoduje, że samochód kołysze się na boki. Jednak nie pozwala samej sobie się zmęczyć.
- Pani chciała pod GUS-em od Niepodległości, tak?
- Panie kochany, wie pan, że jak ja tak sobie codziennie jadę pod ten adres, a jeżdżę już lat 40, to aż mi się niedobrze robi. Tak mi się nie chce, już sam ten budynek jest dla mnie tak obrzydliwy...
Zaparkowałem przed wejściem. Kobieta, nie przestając mówić, szuka nerwowo pieniędzy w torebce: - I tak sobie marzę codziennie, jak jadę, że jak dojadę, to się okaże, że budynku nie ma, bo spłonął albo się zawalił, albo go wysadzili. Czasem to mi się śni nawet. A potem okazuje się, że nic z tego, jest, stoi. Reszty nie trzeba. Miłego dnia!
Autor: Bartosz Gardocki, student Polskiej Szkoły Reportażu

1 komentarz

ARCHIWUM BLOGA

.
=async defer src="//assets.pinterest.com/js/pinit.js"/script>