środa, 9 września 2015

Projekt mądre wychowanie - "Za moich czasów…"

8 komentarzy
"Za moich czasów…" No właśnie, jakie to były czasy? Ja pamiętam swój czas dzieciństwa, jako czas spędzony na malowaniu kredą po asfalcie, albo słynne wyścigi na kapsle. Pamiętam zabawki robione na potrzebę chwili, pamiętam smak czekolady (Jedynej), tak trudnej wtedy do zdobycia. To był czas pełen przygód, otartych kolan i uśmiechów od ucha do ucha. I to bieganie po podwórku, od świtu do nocy… Tak właśnie wyglądało dzieciństwo (kilka(...naście) lat temu. Dzisiejsi kilkulatkowie spędzają już czas zupełnie inaczej...
Kto z Was nie pamięta bajek słuchanych na Kasprzaku, kolekcji puszek aż po sam sufit, gry w klasy, gumy Turbo czy Donald oraz małych komiksów, które kryły się w opakowaniu tych właśnie gum? Tylko ktoś, kto nie dorastał w latach 80-tych, w czasach rozpamiętywanych z rozrzewnieniem, a jednak rzadko wykorzystywanych w dzisiejszym wychowywaniu dzieci. 
Post ten powstał dzięki inspiracji poniższym tekstem:
My, urodzeni w latach 50-60-70-80-tych, wszyscy byliśmy wychowywani w sposób, który psychologom śni się zazwyczaj w koszmarach zawodowych, czyli patologiczny. Na szczęście, nasi starzy nie wiedzieli, że są patologicznymi rodzicami. A my nie wiedzieliśmy, że jesteśmy patologicznymi dziećmi. W tej słodkiej niewiedzy przyszło nam spędzić nasz wiek dziecięcy.
Wszyscy należeliśmy do bandy osiedlowej i mogliśmy bawić się na licznych budowach. Gdy w stopę wbił się gwóźdź, matka go wyciągnęła i odkażała ranę fioletem. Następnego dnia znowu szliśmy się bawić na budowę. Matka nie drżała ze strachu, że się pozabijamy. Wiedziała, że pasek uczy zasad BHZ (Bezpieczeństwo i Higiena Zabawy). Siniaki i zadrapania były normalnym zjawiskiem. Szkolny pedagog nie wysyłał nas z tego powodu do psychologa rodzinnego. Skakaliśmy z balkonu na odległość. Łomot spuścił nam sąsiad. Ojciec postawił mu piwo. Do szkoły chodziliśmy półtorej kilometra piechotą. Ojciec twierdził, że mieszkamy zbyt blisko szkoły, on chodził pięć kilometrów. Współczuliśmy koledze z naprzeciwka, on codziennie musiał chodzić na lekcje pianina. Miał pięć lat. Rodzice byli oburzeni maltretowaniem dziecka w tym wieku. My również. Nie chodziliśmy do prywatnego przedszkola.  Rodzice nie martwili się, że będziemy opóźnieni w rozwoju. Uznawali, że wystarczy jeśli zaczniemy się uczyć od zerówki. Nikt nie latał za nami z czapką, szalikiem i nie sprawdzał czy się spociliśmy. Z chorobami sezonowymi walczyła babcia. Do walki z grypą służył czosnek, miód, spirytus i pierzyna. Do lasu szliśmy, gdy mieliśmy na to ochotę. Jedliśmy jagody, na które wcześniej nasikały lisy i sarny. Mama nie bała się ze zje nas wilk,  zarazimy się wścieklizną albo zginiemy. Skoro zaś tam doszliśmy, to i wrócimy. Oczywiście na czas. Powrót po bajce był nagradzany paskiem. Gdy sąsiad złapał nas na kradzieży jabłek, sam wymierzał nam karę. Sąsiad nie obrażał się o skradzione jabłka, a ojciec o zastąpienie go w obowiązkach wychowawczych. Ojciec z sąsiadem wypijali wieczorem piwo - jak zwykle. Nikt nas nie poinformował jak wybrać numer na Milicję, żeby zakablować rodziców.  Oczywiście, chętnie skorzystalibyśmy z tej wiedzy. Niestety, pasek był wtedy pomocą dydaktyczną, a Milicja zajmowała się sprawami dorosłych. Swoje sprawy załatwialiśmy regularną bijatyką w lasku. Rodzice trzymali się od tego z daleka. Nikt, z tego powodu, nie trafiał do poprawczaka. Pies łaził z nami - bez smyczy i kagańca.  Srał gdzie chciał, nikt nie zwracał nam uwagi. Raz uwiązaliśmy psa na "sznurku od prasy" i poszliśmy z nim na spacer, udając szanowne państwo z pudelkiem. Ojciec powiązał nas na sznurkach i też wyprowadził na spacer. Zwróciliśmy wolność psu, na zawsze. Mogliśmy dotykać inne zwierzęta. Nikt nie wiedział, co to są choroby odzwierzęce. Sikaliśmy na dworze. Zimą trzeba było sikać tyłem do wiatru, Każdy dzieciak to wiedział. Stara sąsiadka, którą nazywaliśmy wiedźmą, goniła nas z laską. Ciągle chodziła na nas skarżyć. Rodzice nadal kazali się jej kłaniać, mówić "Dzień dobry" i nosić za nią zakupy. Wszystkim starym wiedźmom musieliśmy mówić "Dzień dobry".  A każdy dorosły miał prawo na nas to "Dzień dobry" wymusić. Dziadek pozwalał nam zaciągnąć się swoją fajką.  Potem się głośno śmiał, gdy powykrzywiały się nam gęby.  Trzymaliśmy się z daleka od fajki dziadka. Nikt nas nie odprowadzał. Każdy wiedział, że należy iść lewą stroną ulicy i nie wpaść pod samochód, bo będzie łomot. Czasami mogliśmy jeździć w bagażniku starego fiata, zwłaszcza gdy byliśmy zbyt umorusani, by siedzieć wewnątrz. Gotowaliśmy sobie obiady z deszczówki, piasku, trawy i sarnich bobków.  Czasami próbowaliśmy to jeść. Żarliśmy placek drożdżowy babci do nieprzytomności.  Nikt nam nie liczył kalorii. Jedliśmy niemyte owoce prosto z drzewa i piliśmy wodę ze strugi. Nikt nie umarł. Nikt nam nie mówił, że jesteśmy ślicznymi aniołkami. Dorośli wiedzieli, że dla nas, to wstyd. Nikt się nie bawił z babcią, opiekunką lub mamą.  Od zabawy mieliśmy siebie nawzajem. Mieliśmy tylko kilka zasad do zapamiętania. Wszyscy takie same. Poza nimi, wolność była naszą własnością. Wychowywali nas sąsiedzi, stare wiedźmy, przypadkowi przechodnie i koledzy ze starszej klasy. Wszyscy przeżyliśmy, nikt nie trafił do więzienia. Nie wszyscy skończyli studia, ale każdy z nas zdobył zawód.  Niektórzy wychowują swoje dzieci według zaleceń psychologów. Nie odważyli się zostać patologicznymi rodzicami. Dziękujemy rodzicom za to, że wtedy jeszcze nie wiedzieli, jak należy nas „dobrze” wychować. To dzięki nim spędziliśmy dzieciństwo bez ADHD, bakterii, psychologów, zamkniętych placów zabaw i lekcji baletu.
A nam się wydawało, że wszystkiego nam zabraniają!
Tekst cieszy dużą popularnością w sieci. Nagle okazało się, że wspomnienia tych, którzy mieli szanse dorastać w PRL-u, nie tylko są bardzo podobne, ale też rozpamiętywane ze wzruszeniem i tęsknotą. A co pamiętam ja? 
Faktycznie całe dnie spędzało się na podwórku, guma, klasy, pomalowane kolorowymi kredami chodniki, granie w dwa ognie, zbijaka. Wciąż pamiętam smak gumy Donald, i zbieranie  historyjek ze środka. Pamiętam też oranżadę sprzedawaną w woreczkach ze słomką. Jak mi tych czasów brakuje... Nie było słodyczy w takich ilościach jak teraz, ale wszystkie smakowały wyjątkowo… I te wszystkie słodycze były z olbrzymią zawartością cukru (gumy, kolorowa oranżada) -  a nie mówiło się o otyłości, bo aktywność walczyła z nią lepiej niż każda dieta. Nikt nie cierpiał z powodu braku komórki, a kontakty towarzyskie kwitły jak nigdy i to nie tylko dzieci ale też dorosłych - prywatki, imieniny, imprezy rodzinne, miały swoje miejsce obok pracy i szkoły. Spotkanie było w końcu jedyną szansą na wymianę informacji i utrzymanie relacji, niewielu mogło liczyć na dobrobyt, jakim był telefon stacjonarny, na którego instalację czekało się przez lata. Sklepowe zabawki, jak i ubrania były prawdziwym rarytasem. Ale czy to oznacza, że nie mieliśmy ciekawych zabawek i unikalnych ubrań? Ależ nie! Tamte czasy rozwijały w nas kreatywność bardziej niż wszystkie dzisiejsze zabawki edukacyjne, które dzisiaj można bez problemu kupić w sklepie. A prasowanki na koszulkach, farbowanie w barwnikach i wiele innych pomysłów dawało niesamowitą dumę z własnoręcznie zrobionych ubrań. No i sporadyczne zakupy w sklepie Pewex…. Każda rzecz kupiona w Pewexie cieszyła bardziej niż góra zabawek. Ja pamiętam do dzisiaj zapach tego sklepu i pięknie zapakowane słodycze. Pamiętam też, że miałam tylko jedną lalkę, z rudymi włosami. Tata kupił mi ją we Wrocławiu. Była piękna… Szyłam jej sukienki z firanek. Nie było też bajek w telewizji, poza dobranocką, na którą czekało każde dziecko i popularne było wtedy hasło: "Tylko wróć przed Dobranocką" - oj miało lepszą moc niż wszystkie dzisiejsze prośby i nakazy.  Pamiętam też, że szkolne podwórko tętniło życiem nawet po lekcjach i pamiętam zabawy na trzepaku (i spadanie z niego). Fajnie było... Spędzaliśmy więcej czasu na podwórku niż w domu czy w szkole - do tej pory mi to zostało - kiedy odwiedzam rodziców, większość czasu spędzam na podwórku, szczególnie, kiedy jest ciepło. Pamiętam też przejażdżki wozem drabiniastym, kąpiele w rzeczce. A najmilszym wspomnieniem są chyba zapachy: pieczonego chleba, ubijanego masła, zapach zsiadłego mleko ze szczypiorkiem, zapach pierwszych pomidorów czy pieczonych ziemniaków, zapach suszonych śliwek... To były piękne czasy, mam wspaniałe wspomnienia!

Czy moja córka też będzie miała takie fajne wspomnienia? Mam nadzieję, że tak. Choć trochę żałuję, że nie jest jej dane wychowywać się w tamtych czasach. Bo wiem, że tamten sposób wychowania owocował większą samodzielnością, zaradnością i odpowiedzialnością ówczesnych dzieci.
Dzisiaj, kiedy wracam do swojego dzieciństwa już jako mama, i zastanawiam się jak to się stało, że tak zmieniliśmy dzisiejsze dzieci i sposób ich wychowania, dochodzę do wniosku, że jest to wina m.in. braku samodzielności - bo jako rodzice zbyt często wyręczamy dzieci w codziennych obowiązkach, braku czasu na zabawę - bo serwujemy dzieciom tak napięte grafiki zajęć dodatkowych, że brakuje im czasu dla rówieśników, braku wychowania - bo nie poświęcamy wystarczającej ilości czasu dzieciom, a dzieci spędzają za dużą ilość czasu przy komputerze - przez co nie rozwijają swojej  kreatywności.
A co Twoim zdaniem jest obecnie największym problemem w wychowywaniu dzieci? 

8 komentarzy

  1. Ale nie mieliśmy "platfusów", płaskostopia, wad postawy , 90 % klasy nie nosiło okularów i aparatów korekcyjnych, i nie męczyliśmy się przebiegając długość boiska no a w wieku 19 lat wiedzieliśmy co to są zakwasy - bo dzisiejsza młodzież chodzi do lekarza jak "to" im się przytrafi - wiem , bo byłam naocznym świadkiem pracując z lekarzami :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie - tak było:) pozdrawiam i zapraszam częściej na mój blog.

      Usuń
  2. Też to wszystko pamiętam i żałuję, że dziś dzieci bawią się zupełnie inaczej. U nas plac, który kiedyś tętnił życiem, świeci pustkami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Paula, nie wierzę, że pamiętasz, przecież Ty masz cały czas 18 lat ;) pozdrawiam i zapraszam częściej na mój blog.

      Usuń
  3. Ja też jestem reprezentantką tego "patologicznego" pokolenia, które wolało ganiać po dworze zamiast siedzieć w domu. Wydaje mi się, że największą zmorą obecnie jest to, że ludzie zamiast żyć realnie, przeżywają życie wirtualnie i to od najmłodszych lat. Dzieci mają coraz większy zestaw zabawek wirtualnych w postaci gier.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, pozdrawiam i zapraszam częściej na mój blog.

      Usuń
  4. Ach! To były czasy, w których jogurt jeżeli był w sklepie występował tylko w dwóch smakach naturalnym i owocowym, jak ceniło się ten owocowy. Muszę też przyznać, że ludzie byli w tedy zdecydowanie lepiej wychowani niż dziś, szczególnie dzieci.
    Inspirujący i ciekawy blog będę na niego częściej zaglądać.

    OdpowiedzUsuń

ARCHIWUM BLOGA

.
=async defer src="//assets.pinterest.com/js/pinit.js"/script>